2014.05.15// S. Sikorska
Polska, jak każdy kraj członkowski, otrzymuje od Unii Europejskiej pieniądze, które może wykorzystywać na poprawę wielu sfer życia codziennego. Wiele środków poświęcamy na walkę z bezrobociem, budowę i modernizację infrastruktury drogowej, wsparcie dla początkujących przedsiębiorców. Niemniej jednak, potrafimy też wydawać środki unijne na cele, które są, co najmniej kontrowersyjne, a czasem kompletnie bezsensowne. Bo jak nazwać sfinansowanie sklepu z bielizną erotyczną za pieniądze wywalczone w UE? I pomyśleć, że Polska na lata 2014-2020 wywalczyła największą sumę z unijnego budżetu spośród wszystkich krajów członkowskich! Na co dokładnie wydajemy fundusze wywalczone w Unii?
Polscy politycy zawzięcie walczyli o to, by z unijnego budżetu otrzymać, jak największą kwotę, a teraz urzędnicy walczą z tym, jak wydać uzyskane środki. Niestety, pomysły na rozdysponowanie tych pieniędzy nie zawsze są dobre. Niektóre sprawiają nawet, że jesteśmy wyśmiewani przez inne europejskie kraje. Zdarza się, że śmieją się z nas Niemcy czy Holendrzy. Zaskoczenie budzi fakt, że unijne fundusze wydajemy np. na tworzenie hotelów dla psów, jednak to znajduje wytłumaczenie – ogromna rzesza Polaków posiada czworonogi, rośnie świadomość społeczna i coraz lepiej się nimi opiekujemy, więc takie usługi bywają bardzo przydatne. Trudniej zrozumieć jednak dofinansowanie sklepu z bielizną erotyczną czy organizację kursów wikliniarstwa oraz plecionkarstwa, które nikomu do niczego nie są potrzebne.
Kursów jest jeszcze więcej. Pojawiają się też te, które uczą tzw. umiejętności miękkich. A dokładniej czego? Tego, jak radzić sobie na rynku pracy będąc rodzicem, jak odpowiednio się wysławiać i ubierać, by zwiększyć swoje szanse na rynku pracy. Jeszcze ciekawsze są kursy samoobrony, które z szansą na pracę mają jeszcze mniej wspólnego. Fakt, takie porady mogą się przydać w codziennym życiu, ale czy one rzeczywiście zwiększają szansę na zdobycie pracy? Można mieć poważne wątpliwości. Zagraniczne media śmiały się także z kursów dla kwiaciarek i kowali. Śmiech i politowanie wywołują polskie termy, które pochłoną 60 mln euro samych środków unijnych, a do tego masę pieniędzy od inwestorów mimo tego, że nikt nawet nie wie, jak sprawić, by były funkcjonalne. Wszystko wskazuje na to, że woda w nich będzie za zimna, a ewentualne ogrzewanie wymagałoby ogromne wkładu finansowego. Cała inwestycja była tak nieprzemyślana, że sprawę bada prokuratura. Chętnie wznieśliśmy też operę i filharmonię w Białymstoku oraz aquapark w Słupsku. Problem w tym, że są drogie w utrzymaniu, a zainwestowane pieniądze w ogóle się nie zwracają.
Wydanych pieniędzy już się nie odzyska, ale może czas, żeby polscy urzędnicy zaczęli zwracać większą uwagę na to, komu i na jaki cel przekazują unijne środki. Tym bardziej, że polskie przedsiębiorstwa powinny inwestować w innowacyjność, której wielu jednostkom gospodarczym zdecydowanie brakuje.